Muzyka silnika
Tak się złożyło, że w grudniu 1999 roku z bliska patrzyłem, jak Robert Kubica pierwszy raz w życiu siada za kierownicą samochodu/bolidu wyścigowego. Na słynnym torze w Le Mans, gdzie został zaproszony na testy Formuły Campus. On był dzieckiem, które nie mogło jeszcze nawet zdawać na prawo jazdy, ja byłem studentem, który dopiero od roku pisał dla „Gazety”. Z tamtego wspólnego podróżowania po Francji najbardziej zapadło mi w pamięć to, że Robert wykorzystywał każdą możliwą okazję, by dopaść kierownicy – ilekroć jego ojciec wysiadał, by np. zatankować, syn natychmiast wskakiwał na jego fotel, by kółko chociaż potrzymać.
Spłodziłem wówczas reportaż, ale to była era przedinternetowała, nigdzie w sieci nie ma. Dlatego postanowiłem przekleić go z archiwum tutaj.
Muzyka silnika
W co wsiądzie, zasuwa jak rakieta. Czy to jest najwyższej klasy sprzęt we Włoszech, czy zdezelowany wózek na amatorskim torze na ulicy Wawrzyńca w Krakowie – mówią fachowcy o 15-letnim Robercie Kubicy, okrzyczanym „geniuszem kartingu”, pierwszym Polaku, który ma usiąść za kierownicą Formuły 1.
Zawody kartingowe z cyklu Elf Masters w paryskiej hali Bercy. Na starcie Robert Kubica, zaproszony jako pierwszy Polak w historii imprezy. Wcześniej wygrał czasówkę, więc startuje z pole position. W pierwszy zakręt wchodzi jednak nie jako lider, ale na przedostatnim miejscu. Zmiany w regulaminie spowodowały, że nie zareagował na podniesienie flagi. Ruszyli wszyscy oprócz niego. Robert czekał na zielone światło. Czekał bardzo długo. Przekonany, że sędziowie ogłoszą falstart, nie ruszył nawet wtedy, gdy mijali go kolejni zawodnicy... Wreszcie jedzie. Na trasie szybko nadrabia stracony dystans. Mija kilkunastu kierowców i linię mety przejeżdża jako piąty. – Pewnie bym wygrał, gdyby wyścig miał normalną długość – mówił. – Zwykle trasa liczy 20-30 kilometrów, ta miała pięć.
Następnego dnia zwycięża bezdyskusyjnie. Zostawia w tyle czołówkę europejskiego kartingu, z mistrzem kontynentu Reinhardem Koflerem na czele.
Rzadko z tak młodym sportowcem wiąże się tak wielkie nadzieje. Robert dorasta wśród ludzi nieustannie powtarzających mu, że będzie pierwszym Polakiem, który usiądzie w bolidzie Formuły 1. – Nie odczuwam presji. Przyzwyczaiłem się do tych proroctw. Marzę, żeby się spełniły, ale zdaję sobie sprawę, że jest zbyt wcześnie, by być czegokolwiek pewnym i snuć jakieś konkretne plany.
Pierwszy samochód dostał od ojca, kiedy miał niespełna cztery lata. Miniaturę z trzyipółkonnym silnikiem spalinowym opanował błyskawicznie. Już po kilku tygodniach z łatwością pokonywał ustawiane przez ojca slalomy. – Tradycji rodzinnych w tym sporcie nie mamy – opowiada Artur Kubica. – Nikt się nie ścigał. Przynajmniej pięć pokoleń wstecz. Auto kupiliśmy mu w prezencie, jak zwykłą zabawkę. Przez myśl mi nie przeszło, że w przyszłości mógłby jeździć profesjonalnie.
Robert ćwiczył na małym placu niedaleko domu. Tata zaczął wytyczać mu coraz trudniejsze trasy. – Pokonywał je perfekcyjnie – wspomina. – Nie mogłem uwierzyć, że samochód można poznać na wylot tak szybko. I to w tym wieku.
– Tym samochodzikiem bawił się dwa lata. W końcu przestało to mieć sens. Kiedy syn skończył siedem lat, przesiadł się na gokarta z silnikiem dwusuwowym, dziewięciokonnym. Trafiliśmy do automobilklubu i zaczęliśmy regularnie jeździć na treningi. Do Kielc i Częstochowy, bo w Krakowie nie ma toru z prawdziwego zdarzenia.
Przez następne trzy lata Robert tylko ćwiczył. W zawodach startować nie mógł, bo w Polsce licencję sportową można otrzymać dopiero po ukończeniu dziesiątego roku życia. –Nie ścigał się, ale trenowaliśmy bardzo dużo. Syn należy do tych dzieciaków, które nigdy nie mają dość.
To nienasycenie widać bez przerwy. Robert nieustannie mówi o samochodach, a gdy tylko może, siada za kierownicą. Robi wszystko, by choćby potrzymać kółko, bo prowadzić jeszcze nie może. Kiedy w grudniu jechał na zawody do Francji, wykorzystywał każdy moment - na stacji benzynowej czy podczas postoju - by usiąść na miejscu kierowcy. Podskakiwał niecierpliwie na siedzeniu, zapalał silnik. Kiedyś, we Włoszech, usiadł za kierownicą forda mondeo. Po kilkunastu minutach szaleńczych wywijasów na torze, na którym odbywały się zawody kartingowe, w samochodzie trzeba było wymienić opony. – Po raz pierwszy usiadł za kierownicą w wieku jedenastu lat i przyznaję, że choć uważam się za dobrego kierowcę, już wtedy potrafił przejechać tor szybciej ode mnie – wspomina ojciec. – Kiedy siedziałem obok niego na siedzeniu pasażera, kilkakrotnie dreszcz przeszedł mi po plecach. Spytałem go, czy wie, że właśnie idzie w poślizgu na cztery koła, i czy wie, co się stanie, jak zahamuje. Pokiwał spokojnie głową. Teraz, kiedy prowadzę samochód, a on siedzi na miejscu pasażera, czuję się jak na egzaminie. Cały czas mnie instruuje. Bez przerwy słyszę uwagi w rodzaju „Weź, dociągnij tę trójkę” albo „Wrzuć już tę trójkę”.
– Kiedy w szkole pani od muzyki spytała uczniów, jakiej muzyki słuchają, nie wiedziałem, co powiedzieć – mówi Robert. – Nie byłem pewny, czy potrafi zrozumieć, że uwielbiam ryk silnika, że to mój ulubiony gatunek.
Pierwsze trzy sezony ścigał się w Polsce. Z miejsca stał się postrachem kartingowych torów. Ile razy zdobywał wtedy mistrzostwo kraju, nikt już nie pamięta. – Chyba sześć – z trudem próbuje przypomnieć sobie Artur Kubica. - Pierwszy tytuł wywalczył już w debiutanckim sezonie. Później go obronił i zaczął wygrywać w innych kategoriach. Od 10 do 15 lat.
Rodzice Roberta nie byli jeszcze wtedy pewni, czy ściganiem ma się zająć na poważnie. Ta decyzja zapadła przed kilkunastoma miesiącami, kiedy zaczął odnosić sukcesy za granicą. – Dopóki się jeździ tylko w Polsce i nawet wygrywa, nie wiadomo, ile kierowca jest wart – twierdzi Artur Kubica.
Kartingową Europę Robert zachwycił, kiedy skończył 13 lat. Dopiero wówczas mógł uzyskać licencję międzynarodową, która umożliwia start w mistrzostwach Europy i w imprezach pucharowych. Zadebiutował w otwartych mistrzostwach Włoch. Mimo że Półwysep Apeniński to najsilniejszy ośrodek kartingowy (stąd pochodzi 80 procent dobrych teamów i sprzętu), już w pierwszym starcie zajął drugie miejsce. – Zaprocentowały treningi w tym kraju, na które jeździliśmy wcześniej – w zimie, kiedy w Polsce sezon jest martwy – opowiada Artur Kubica. – Robert znał już rywali i byłem przekonany, że przyjedzie w czołówce. W głębi duszy nie miałem wątpliwości, że pojedzie bardzo szybko.
Kariera Roberta nabrała rozpędu. Po kilku startach pojawił się sponsor – przedstawiciele firmy CRG zaproponowali, by Polak jeździł w ich teamie fabrycznym. – Robert nie zarabiał na tych startach pieniędzy i nadal nie zarabia. Ale od tej chwili nie musiałem już do tej zabawy dokładać. A karting to drogi sport. Sezon w Polsce, czyli osiem eliminacji mistrzostw Polski plus kilka sesji treningowych, to koszt minimum stu tysięcy złotych.
Teraz Kubica reprezentuje barwy zespołu Opel Kart Team Holzer. Komfortowe warunki treningów i startów zaowocowały lawiną tytułów. – Puchary układałem na półkach – opowiada. – Po jakimś czasie trzeba było dorobić nowe. Teraz trofea stawiam na podłodze. Mam ich już około 120. – Jak nie dostanie większego pokoju, niedługo nie będzie mógł do niego wejść – śmieje się ojciec.
W 1998 roku jako pierwszy obcokrajowiec w 40-letniej historii włoskiego kartingu wywalczył międzynarodowe mistrzostwo tego kraju juniorów. A na Półwyspie Apenińskim ściga się cała europejska czołówka. W tym roku obronił tytuł. Nie musiał nawet startować we wszystkich sześciu eliminacjach. Wygrywając cztery, zapewnił sobie triumf w klasyfikacji generalnej. Do tego dołożył mistrzostwo Niemiec i piąte miejsce w mistrzostwach Europy.
– Widziałem go kilka razy w akcji i jestem pod wrażeniem. W co wsiądzie, zasuwa jak rakieta – mówi wicemistrz Polski w rajdach samochodowych Janusz Kulig. – Czy to jest najwyższej klasy sprzęt we Włoszech, czy zdezelowany wózek na amatorskim torze na ulicy Wawrzyńca w Krakowie. To zaleta, która pozwala przypuszczać, że nie będzie miał problemów z żadnym pojazdem, do jakiego wsiądzie. Skupia w sobie wiele cech idealnego kierowcy. Nawet w krytycznych sytuacjach zachowuje zimną krew, nie daje się ponieść emocjom. No i w ściganie się wkłada serce. Walczy jak lew w każdych okolicznościach.
– Potrafi kalkulować i, co jest cechą raczej zawodników doświadczonych, zdaje sobie sprawę, że nie zawsze warto wyprzedzać, czasami lepiej poczekać – mówi Artur Kubica. – Bardzo dobrze „czuje” i słyszy silnik, a w kartingu można regulować gaźnik. Wśród juniorów niewielu to potrafi.
Zawodowy kierowca ma dwie drogi do wyboru – jedna prowadzi do wyścigów Formuły 1, druga do rajdów samochodowych. – Lubię bezpośrednią rywalizację, a ta jest możliwa tylko na torze – mówi Robert. – Dlatego o pójściu w ślady Tommiego Makinena raczej nie myślę.
Po znakomitym występie podczas zawodów Elf Masters Kubicą zainteresował się dyrektor renomowanej szkoły kierowców wyścigowych La Filiere Henri Pescarolo, czterokrotny triumfator 24-godzinnego wyścigu Le Mans. Zaprosił go na słynny tor, by wziął udział w testach Formuły Campus.
Na pierwszych kilometrach nic nie wskazywało na to, że Robert osiągnie znakomity wynik. Po raz pierwszy usiadł za kierownicą nie tylko Formuły Campus, lecz także w ogóle samochodu wyścigowego. A rywali miał doświadczonych. Wszyscy byli o kilka lat starsi i wcześniej spędzili sporo czasu w podobnych bolidach. Polak musiał też przyzwyczaić się do tego, że w Formule Campus hamuje się prawą nogą, a nie – jak w gokarcie – lewą. A ponieważ prawo jazdy otrzyma najwcześniej za dwa lata, braku doświadczenia nawet w części nie mogły zrekompensować mu kilometry spędzone w normalnym samochodzie.
Robert zaczął w swoim stylu – bezkompromisowo i na granicy ryzyka. Już na trzecim okrążeniu spróbował wejść w jeden z zakrętów – jak później tłumaczył – trochę szybciej. Zbyt mocno nacisnął hamulec, jedno z kół znieruchomiało, a bolid wypadł z drogi i wylądował na bandzie. Uszkodzenie okazało się poważne i dla młodego Polaka trzeba było przygotować nowy pojazd. Po kilkunastu minutach ruszył po raz drugi. Z trasy wypadł już na pierwszym okrążeniu.
W polskiej ekipie zapanowała konsternacja. Francuzi ponownie „oprowadzili” Roberta po torze, dając wskazówki, jak dojechać bezpiecznie do mety. Zaczęli patrzeć na niego wilkiem. – Od razu chciał się ścigać - wyjaśniał niepowodzenia były kierowca rajdowy Błażej Krupa. - Musiał być najlepszy. A tutaj chodziło o to, żeby zapoznać się z całkowicie nowym dla niego pojazdem. Uczyć się, uczyć się, uczyć się – powtarzał jak zaklęcie.
Kolejny start towarzyszący synowi Artur Kubica obserwował z niepokojem. Polak pojechał rozważniej, przyśpieszał dopiero wtedy, gdy lepiej poczuł bolid i trasę. Uzyskał najlepszy czas okrążenia. A przed zakończeniem testów kilkakrotnie zdążył jeszcze wyprzedzić rywali, mimo że kierowcy startowali w sporych odstępach czasowych.
– Zaczęło się pechowo, ale nie mogło być inaczej – mówił Robert. – Taki bolid to całkiem inna bajka niż gokarty. Musiałem się nauczyć jego reakcji. Tutaj, jeśli na wirażu naciśnie się hamulec za szybko i zbyt mocno, nie ma szans utrzymać się na trasie. Potrzeba więcej precyzji. No i to hamowanie. Minęło trochę czasu, zanim nauczyłem prawą nogę tego, co wcześniej bezbłędnie robiła lewa.
– Wykręcił świetny czas w momencie, kiedy całym jego doświadczeniem była godzina w bolidzie – mówił w zamyśleniu prowadzący testy. Był bardzo zdziwiony wynikiem młodego Polaka, na którego po pierwszych niepowodzeniach narzekali wszyscy. Zakłócił przecież precyzyjnie zaplanowany przebieg testów.
Testy zorganizowała szkoła La Filiere, która w ten sposób dokonuje selekcji wśród największych talentów w Europie. Choć zrobił duże wrażenie we Francji, nie może jako pierwszy Polak zostać w Le Mans na dłużej. Dolna granica wieku przyjmowanych kierowców to 16 lat.
– Jeszcze przez co najmniej rok chcę pojeździć gokartem. Zdaję sobie sprawę z wieku i konieczności zdobywania doświadczeń, zanim wypłynę na szerokie wody. Ale mam nadzieję, że częściej będę miał okazję wsiadać do samochodów wyścigowych. To zaprocentuje w przyszłości – mówił na mecie Robert Kubica.
Na torach kartingowych Robert będzie się ścigał jeszcze rok, góra dwa. Potem przesiądzie się do większego bolidu. – Będzie to jakaś formuła młodzieżowa, ma zamiar pojeździć w niej rok, później spróbować sił w Formule 3. To wariant optymistyczny – mówi Artur Kubica. – Tak zaczynali wszyscy wielcy, z Michaelem Schumacherem na czele.